Zbigniew Klimczak (Batiar), 1934-2016, urodzony we Lwowie, niemal całe życie spędził na Śląsku. Przygodę z żeglarstwem rozpoczął na Pogorii I w pobliżu Dąbrowy Górniczej. Był inicjatorem powstania jednego z pierwszych i największych klubów żeglarskich przy Hucie Baildon (tradycje te kontynuuje obecnie Yacht Club Opty). Przez wiele lat wiceprezes Katowickiego Okręgowego Związku Żeglarskiego. Pomysłodawca i organizator bazy żeglarskiej na Jeziorze Tałty. Swoją pasją żeglowania starał się zarazić wszystkich.
Przeprowadził setki kursów żeglarskich i rejsów mazurskich. Po „rozwodzie” z Polskim Związkiem Żeglarskim stał się jednym z najbardziej zagorzałych zwolenników liberalizacji. To m. in. dzięki niemu wprowadzono „bezpatencie” w 2007 roku oraz zniesiono monopol PZŻ na szkolenie i egzaminowanie. Jako emeryt Batiar zaczął żeglować po ciepłych wodach (Chorwacja, Grecja) oraz pisać. Spod jego ręki wyszły podręczniki dla żeglarzy oraz poradniki-locje Polska dla żeglarzy i Chorwacja dla żeglarzy. Był także współautorem „antypodręcznika”, jak określał tę książkę Jerzy Kuliński, Praktyka bałtycka na małym jachcie.
Zmarł w sierpniu 2016 roku.
Jungi z bloków
Film ma ponad 20 lat. Nakręcony kamerą VHS, po wielu latach przegrany na zapis cyfrowy, wykazuje widoczne ślady upływu czasu. Dlaczego zdecydowałem się teraz zamieścić go na mojej stronie? Może nostalgia za minionym czasem i chęć przypomnienia o ludziach dobrej woli a może apel o naśladownictwo. Truizmem jest pisać, że żeglarstwo to nie sport to charakter (sir F. Chichester), ale często o tym zapominamy. Jak i o powiedzeniu gen. Mariusza Zaruskiego: „W twardym trudzie żeglarskim hartują się charaktery”.
Powodowało mną i jedno i drugie i trzecie…czyli nadzieja. „Jungi z bloków” zaczynają się wierszem Władysława Buchnera, posłuchajcie go dobrze oglądając film, a kończy się też słowami Jego wiersza:
„nam nie potrzeba baśni o morzu
ani przybrzeżnych ruin i baszt
ni klechd o wielkim wodnym przestworzu,
nam jest potrzebny żagiel i maszt”
Upływ czasu sprawił, że ten fragment z VHS okazał się nie do odtworzenia, dlatego przytoczyłem zniszczony tekst.
Pokazuję Dziecięcą Szkółkę Żeglarską na Os. Tysiąclecia w Katowicach. Powstała ona z inicjatywy działacza i prezesa Katowickiego OZŻ kpt. Józefa Żyły a egzystowała dzięki sponsorowaniu ( jak to się dzisiaj nazywa) przez KWK „Kleofas”.
Miałem zaszczyt być organizatorem i komandorem tej Szkółki od początku do końca, czyli do nastania gospodarki rynkowej. W pewnej chwili postanowiłem Szkółkę upamiętnić i dać wyraz wdzięczności w imieniu dzieci tego betonowo-asfaltowego osiedla jej fundatorom.
W 1988 r. „Jungi z bloków” był prezentowany na Przeglądzie Filmów Żeglarskich w Katowicach, gdzie zdobył III Nagrodę oraz Nagrodę za walory wychowawcze. Do dzisiaj wspominam ze wzruszeniem jak po zakończonej projekcji widownia biła brawo na stojąco.
Wybaczcie więc jakość, skupcie się na przesłaniu.
O Zbyszku kpt. Jerzy Kiliński – Subiektywny Serwis Informacyjny
„Nieustraszony bojownik o swobodę żeglowania. Współpracownik SSI, posiadacz jednego z 4 kubków naszego okienka. Swego czasu nalezał do SAJ, ale rozstał się ze Stowarzyszeniem (w zgodzie!) ponieważ przewyższał nas swym radykalizmem i nieustępliwością. Samotrzeć dobierał się do skóry dygnitarzom zarówno rządowym, jak i związkowym. Żartobliwie mówiliśmy o Nim – „Buldog”. Był współautorem drugiego wydania „Praktyki bałtyckiej na małym jachcie”. Dziś straciliśmy Przyjaciela i Sojusznika. Wyrazy współczucia Jego żonie Gosi, która przez półtora roku toczyła heroiczną batalię o jego wyzdrowienie.”
Autor „sam o sobie”
Oto tekst „o sobie samym” zaczerpnięty ze Jego autorskiej strony „Przewodnik Żeglarski”:
********
Ktoś, kto kupił i czyta książkę danego autora, w jakimś sensie przebywa też z nim, a to oznacza, że ma prawo wiedzieć o nim coś więcej. Uważam za stosowne powiedzieć kilka słów o sobie.
Urodzony w zamierzchłym 1934 r. we Lwowie. Rzucany losami wojny, wylądowałem w końcu w Katowicach. Przygodę z żeglarstwem rozpocząłem w 1954 r. na WJM…w kajaku!? To nie żart, był to spływ kajakowy Krutynią i jeziorami Puszczy Piskiej. Jak dotarliśmy na j. Nidzkie, już za wyspy, wiał piękny wiaterek w plecy. Ponieważ wcześniej patrzyłem z zazdrością na kilka mijających nas jachtów, pozazdrościłem im. Wyjąłem z wyposażenia PTTK prześcieradło zszyte w kopertę, naciągnąłem na wiosła i za darmo przeleciałem aż za Zamordeje. To było coś wspaniałego, ale nawet do głowy mi nie przyszło, że to będzie mój sposób na życie. Mało tego – zdając sobie sprawę jak cudowną rzeczą jest żeglarstwo, zacznę je ze wszystkich sił i na każdy sposób promować. To prześcieradło odmieniło moje życie.
Po powrocie do Katowic zacząłem szukać kontaktu z żeglarstwem i trafiłem na Pogorię I, k/Dąbrowy Górniczej. To kolebka wielu znanych i mniej znanych śląskich żeglarzy i to sprzed wojny. Istniało tam już kilka klubów i ośrodków. Trafiłem do Sekcji żeglarskiej LOK przy Hucie Kościuszko w Chorzowie. To o czym teraz napiszę nie będzie zbyt zrozumiałe dla dzisiejszych chętnych na żeglarską przygodę, ale uwierzcie mi, tak było. Po wstąpieniu do sekcji przez dwa lata skrobałem kadłuby przedwojennych Omeg, starej DZ-ty i BM-ki. Remontowałem hangar, pieliłem rabatki i robiłem wszystko to, co bosman wszechwładny polecił. Jak był zadowolony to wsadził na jakąś łódkę, do załogi.
Co roku, po sezonie, Zarząd Sekcji ogłaszał listę członków, Uwaga (!): ci, którzy zasłużyli się w pracach, byli typowani na szkolenie na stopień żeglarza ( to nie pomyłka, wtedy były to stopnie). No i w 1956 r. stało się. W jesieni byłem żeglarzem jachtowym, czyli zwykłym ciurą pokładowym, mówiąc formalnie, wykwalifikowanym członkiem załogi. „Tylko” dwa lata takiej samej pracy i trochę żeglowania po Pogorii i zawisłem na liście Zarządu, wytypowany na szkolenie w COS Trzebież. Nawet nie wiedziałem, co to jest, bo dotychczas każdy znał i marzył o Jastarni. Ale po odwilży i reaktywowaniu PZŻ uruchomiono nowy ośrodek szkoleniowy, właśnie w Trzebieży, nad Zalewem Szczecińskim. Miałem honor, zaszczyt i ciężką pracę przy napełnianiu słomą sienników na I turnus szkoleniowy. To był lipiec 1959r. Łza się w oku kręci, co z tym pięknym ośrodkiem w latach późniejszych wyprawiał PZŻ i jaki finał go spotkał. Podobno jest sprzedawany po kawałku. Niektórzy tak mają, co nie wezmą to spieprzą.
Kurs, to było 3 tygodnie ciężkiej pracy i nauki. Wspaniała kadra, która nie tylko dała mi wiedzę i umiejętności, ale stanowiła dla mnie wzór na całe życie.
Na zakończenie rejs dla sześciu szczęśliwców pod Bornholm. Załapuję się, ponieważ „podpadłem” Komendantce Szkoły z nawigacją. Płynę jako I oficer. Oczywiście na pokładzie są dwaj kapitanowie z prawdziwego zdarzenia : kpt. Władysław Pallavicini i kpt. Witold Kowalenko. Na kursie był też instruktor, którego nazwiska nie pamiętam, ale zapamiętałem przygodę z nim. Prowadził zajęcia na wodzie i wykłady z sygnalizacji. Normalny cywil, aż okazało się, że to ksiądz. Oczywiście nie dawaliśmy po sobie poznać, że wiemy o tym. W czasie zajęć na wodzie przepływała koło nas barka z suszącymi się na pokładzie majtkami i biustonoszami. Jakiś dowcipniś spośród nas niewinnie zapytał : instruktorze, a jaki to sygnał? Instruktor obejrzał się przez ramię i spokojnie rzekł : kobieta na pokładzie! Po latach czytałem w prasie, że został biskupem na Pomorzu. Słusznie!
W wielkim skrócie; potem założyłem klub w Hucie Baildon, tam powstały dwa Piraty, potem przerwa i budowa w 1977 r. klubu Huta Katowice (obecnie OPTY). W czasach świetności liczył ponad 300 członków, dwa ośrodki, 13o jednostek pływających, w tym ponad 30 kabinowych. Baza na WJM, Zalewie Wiślanym i na Solinie. Jakoś, nie wiedząc jak, zostałem działaczem PZŻ a niebawem wiceprezesem ( jednym z kilku) Katowickiego OZŻ. Zajmowałem się szkoleniem. Z inicjatywy Prezesa OZŻ organizuję Dziecięcą szkółkę żeglarską w Katowicach, która zdobyła dość dużą sławę w Polsce, a na katowickim osiedlu przewinęło się przez nią kilkaset dzieciaków. Mój film o niej pt. „Jungi z bloków” otrzymał w 1988 r. III nagrodę na Festiwalu Filmów Żeglarskich w Katowicach i Dyplom Wojewody za walory wychowawcze. Z ramienia OZŻ zająłem się projektowaniem a następnie budową śląskiej stanicy nad j. Tajty na WJM.
To szczyt mojej aktywności w tym stowarzyszeniu, ponieważ trochę na uboczu, ale toczyły się już spory na temat stylu edukacji żeglarskiej. Próby poprawy nie dały efektów. Czarę goryczy przelewa „zmiana” przepisów z 1997r. Z obietnic zespołu redakcyjnego tych zmian nie wyszło zupełnie nic, jeśli nie policzymy likwidacji z programu przedmiotu Historia żeglarstwa. Zaczynam już głośno atakować system szkolenia a po kilku latach, przekonany o jego niereformowalności, staję się jego przeciwnikiem. Nastają lata walki z monopolem PZŻ. Naturalnym sposobem włączam się w walkę o tzw. bezpatencie. Po jakimś czasie postulat zniesienia monopolu w szkoleniu zostaje przyjęty do tego programu. Walczę tym, czym potrafię, czyli współczesnym „piórem”. Szczęśliwie są to lata burzliwego rozwoju internetu. Bez tego raczej trudno byłoby odnieść sukcesy. W 2007 roku ma miejsce podniesienie progu bezpatencia do 7,5 m długości jachtu i wreszcie to, o co głównie walczyłem, zniesienie w 2010 r. monopolu w szkoleniu i egzaminowaniu.
Oczywiście cały ten czas żegluję po WJM, po wielu innych akwenach krajowych i po morzu też. Od 1972 r. Adriatyk a od 2000 r. Grecja a w zasadzie Cyklady. Od lat 70-tych do 2003 r szkoliłem i wychowywałem zaliczki na żeglarzy.
A gdzie tu pisanie książek, zapyta czytelnik? Już odpowiadam. W trakcie działań na rzecz liberalizacji przepisów nie było możliwe, aby nie natknąć się na jednego z pierwszych, jeśli nie pierwszego, który podjął walkę z szkodliwą działalnością PZŻ. Natknąłem się, zaprzyjaźniłem i zaraziłem pisaniem. Winę za powstałe książki i te następne ponosi nie kto inny jak Jerzy Kuliński, pisarz słynnych locyjek i kapitan jachtowy. Przez niego, mając 70 lat, zacząłem „pisarską” karierę, z wszystkimi jej przynależnymi stresami. Dzisiaj ( 2010 r.) mając lat 77, kończę książkę „Cyklady przez Okno Apollina”. Ten wątek „o sobie” też kończę a po resztę odsyłam do moich książek o pięknym żeglarstwie.
Zaraźcie się nim też, jest tego warte!
Ps: jeziorom i morzu ciągle nie odpuszczam. Wysłużonego Batiara (Zośka) zamieniłem na mniej wysłużoną Polaris (Vis 65).